- Autor: Michał Podbielski
- Wydawnictwo Żywioły
- Seria Wojny Żywiołów
- Oprawa: Miękka
- Rok wydania: 2016
- Ilość stron: 648
- Stan: nowy, pełnowartościowy produkt
- Model: 9788394053710
- Język: polski
- ISBN: 9788394053710
- EAN: 9788394053710
- Wymiary: 12.0x19.5x3.5 cm
- Powiązane tematy: Czarny Piątek
Recenzje książki Wojny żywiołów. Przebudzenie ziemi: Udręczeni (1)
-
Recenzenckie Mistrzostwo ŚwiataOcena: 2/5Dodana przez Katrina S. w dniu 2017-04-01Opinia użytkownika sklepuRecenzja dotyczy produktu typu: książka
0 z 0 osób uznało recenzję za przydatnąDwa kontynenty – i dwa żywioły, które udało się opanować nie przestają ze sobą konkurować. Magowie wody i ognia pomagają władać Imperium, w którym nie wszystko jest tak proste, jak się wydaje. Gdy jednak ludziom wydaje się, że nauczyli się już władać potężną magią żywiołów do życia budzi się ziemia, która może zmienić wszystko.
Epickie, wielkie, ogromne high fantasy – to coś, czego wielu czytelników szuka, zwłaszcza, że dziś nie tak łatwo znaleźć współczesną literaturę tego typu, która nie byłaby w jakiś sposób wtórna. Mam wrażenie, że wielu początkujących pisarzy także marzy o napisaniu czegoś takiego: na portalach pokroju Wattpad możemy znaleźć niejedną próbę napisania takiej historii, a ja sama nie jestem wyjątkiem. Nad swoim światem pracuje od lat. Możliwe, że Michał Podbielski również dał się ponieść magii takiej literatury, bo wyraźnie taką historię próbował stworzyć. Tyle, że to chyba jeden z najtrudniejszych rodzajów fantasy do napisania i autor chyba nieco się w tym wszystkim pogubił.
Pierwsza część „Wojny żywiołów” to ponad sześćset stron historii zapisanej drobnym drukiem, z bardzo ciasnymi marginesami: zapewne gdybym wrzuciła do Worda ten tekst oraz książkę z Fabryki Słów o podobnej długości okazałoby się, że dostajemy dwa razy więcej treści, niż w przypadku standardowo wydanej powieści. Niestety, to nie koniecznie jest zaletą...
Gdy zaczęłam czytać prolog naprawdę miałam wrażenie, że wyjdzie z tego coś fajnego. Tekst do „pierwszych gwiazdek” zaintrygował mnie i sprawił, że liczyłam na całkiem fajną lekturę. Zwłaszcza, że gdy poprzednim razem czytałam debiut („Krew i stal” Łukawskiego) na początku miałam problem z samym rozumieniem tekstu. Tyle, że dalej w tym przypadku zamiast być lepiej, było po prostu gorzej. Pierwszy rozdział, czy dwa (a one w tej książce mają często około stu stron) był tak chaotyczny, że ledwo rozumiałam co się dzieje. Autor wrzuca czytelnika w wir wydarzeń, przedstawia nam ogrom bohaterów i skacze zarówno po wydarzeniach, jak i kontynentach, nie informując nas w żaden sposób, że zmienia się miejsce akcji. Mamy pół strony akcji, która dzieje się w Imperium, by po spacji znaleźć się na Kontynencie Prerii, albo obserwować zupełnie inne postacie. Na całe szczęście w dalszej części książki wszystko nieco się uspokaja, a że poznajemy bohaterów nieco lepiej odnalezienie się w treści jest już łatwiejsze.
Skoro już zaczęłam pisać o postaciach na chwilę skupię się na nich. Przede wszystkim gdyby nie spis na początku książki przez większość czasu chyba nie wiedziałabym kto jest kim. Charakterów jest bardzo dużo, a przy tym bardzo niewielu jakoś się wyróżnia. W wielu przypadkach (np. przy Szarych Płaszczach) mamy wręcz bohatera zbiorowego. Jedną zbitkę ludzi, którzy niby mają jakieś imiona, ale w gruncie rzeczy obserwujemy ich jako całość, a nie indywidualne jednostki. W przypadku takiego typu historii nie wymagam w żadnym razie psychoanalizy, ale jednak miałam wrażenie, że zabrakło tu jakiś głównych charakterów, do których mogłabym się mocniej przywiązać. Skakanie między taką ilością wątków jest trudna, tak samo jak poprowadzeni tak dużej ilości postaci i w tym przypadku nie do końca się to udało.
To jednak nie postacie, czy chaos jest według mnie największym problemem tej historii, a sam styl autora. Od polskiego twórcy wymagam więcej, niż od tłumaczenia: zna nasz język bardzo dobrze, więc powinien umieć się nim bawić i płynnie przechodzić od zdania do zdania. Niestety, pan Pobielski chyba często po prostu za dużo chciał powiedzieć, co prowadzi do niekoniecznie poprawnych zdań, powtarzania się i po prostu – przegadania całości. Przy okazji często jakby nie może się zdecydować, jakiego języka używa. Całość napisana jest raczej prostymi słowami, z próbą delikatnej stylizacji na „średniowieczny” klimat, a tu nagle pojawia się nam „implikacja”, która kompletnie wybija z rytmu. Często powtarza też rzeczy niepotrzebnie. Na przykład, gdy jedna z postaci wypowiada się (i wszyscy wiemy, ż jest na Kontynencie Prerii) wygląda to tak: „...mógłby odmienić ten spalony słońcem placek zwany Kontynentem Prerii”. Te ostatnie trzy słowa są tu kompletnie zbędne. Gdyby to była jedna sytuacja, nie czepiałabym się – ale ich jest tu po prostu za dużo. Przegadanie występuje często także w dialogach, które autor często nadmiernie próbuje opisywać.
Mam jeszcze jeden dość duży problem odnoście samego stylu pisania. Mianowicie, dobrze napisana historia nie musi nam tłumaczyć dosłownie jaki jest bohater, bo wiemy to z samego opisu zachowań oraz interpunkcji wypowiedzi. I w tym przypadku może też by tak było, gdyby nie to, że często dostajemy „na tacy” informacje co nasza postać zrobiła. Przykłady? „... – padła celna uwaga.” (jakby czytelnik nie potrafił sam tego zauważyć), albo „... –Ton świadczył o braku szacunku”.
By nie było, nie jest tak źle jak być mogło. To jest historia, która może się podobać: dzieje się tu dużo, a kilka pomysłów naprawdę jest ciekawych. Chyba najbardziej spodobał mi się wątek dotyczący Kontynentu Prerii oraz – przynajmniej na początku – intrygi polityczne, które może nie należały do tych najlepszych na świecie, ale widać było w nich jakiś konkretny pomysł. Wątek dotyczący wampirów, który pojawia się w trakcie, także w miarę mi się spodobał, zwłaszcza, że (nie mam pojęcia dlaczego :D) skojarzył mi się ze „Skryrimem” w którego gram obecnie.
Jeśli miałabym porównać sposób w jaki jest napisana ta książka powiedziałabym, że konstrukcją przypomina nieco „Orków” Nichollasa: tak samo jak tam mamy wielki chaos i skakanie między postaciami, czasem bardziej, czasem mniej widoczne. Z tym, że tamta trylogia miała być lekką, krótką historią i taki zabieg aż tak nie przeszkadzał. Tutaj mamy olbrzymi świat oraz ponad sześćset stron tekstu, co już odbiór może utrudnić.
Nie powiem, bym rewelacyjnie bawiła się podczas czytania... i bym mogła ze spokojnym sumieniem tę książkę polecić całemu światu. Niemniej, zdaje sobie sprawę z tego, że jestem wymagającym czytelnikiem (a z lektury na lekturę wymagam coraz więcej). Większości z problemów, które wymieniłam standardowy odbiorca może nawet nie zauważyć; i jeśli nie czytacie jakoś szczególnie dużo, albo po prostu nie zwracacie tak wielkiej uwagi na to jak książka jest napisana po „Przebudzeni ziemi: Udręczonych” możecie spróbować sięgnąć. Tylko błagam – ostrożnie!